Z Dzikowa do Kopanina przez las (34)

Pora na kolejną dziką włóczęgę. Chciałbym napisać, że pogoda jest wprost idealna na wyprawy, ale... no, nie byłoby to do końca prawdą. Lato to nie najlepsza pora dla włóczykija. Głównym wrogiem są oczywiście upały, no i owady. Drugiego wroga można nie tyle wytępić, co odstraszyć i w tej kwestii już od dłuższego czasu skutecznie wspiera mnie Mugga Extra Strong. Ja wiem, to chemiczne paskudztwo i trzeba uważać, żeby koty nie miały do tego dostępu, ale mi osobiście bardzo pomaga. Z upałami jest gorzej, bo nawet w lesie wysoka temperatura daje się we znaki. Dlatego też unikam (i Was też do tego zachęcam) wypadów w te najbardziej piekielne dni. Wysokie temperatury mogą bowiem skutecznie odebrać przyjemność włóczenia się.
Dzień, w którym wybrałem się do Dzikowa, był gorący, ale jeszcze nie upalny. Uzbrojony w aparat, teleobiektyw, trzy litry zmrożonej wody, a także Suchary Bieszczadzkie i paczkę kabanosów, złapałem autobus linii 46 i wyjechałem za miasto. "46" swój kurs zaczyna na Rubinkowie, potem przecina Skarpę i Kaszczorek, po czym przekracza granice Torunia, zaliczając wszystkie wsie na trasie Złotoria-Obrowo. Niestety, kursują bardzo rzadko, dlatego też zdecydowałem, że zacznę od Dzikowa, a nie na nim skończę.

Jako, że chciałem zrobić jeszcze kilka ujęć w Silnie, wyskoczyłem z autobusu nieco wcześniej. Na potrzeby tego wpisu przyjmijmy jednak, że wysiadłem na przystanku "Dzikowo", który znajduje się niemalże naprzeciwko leśnej drogi, od której zaczynamy tę włóczęgę. Po wyjściu z autobusu wita nas piękny sosnowy las, a wspomniana wcześniej droga - droga na północ, jest tą, którą powinniśmy wybrać.

Nigdy nie byłem w Dzikowie, chociaż kilka razy "ocierałem się" o tę wieś rowerem w drodze do Osieka. Wtedy trzymałem się ścieżki rowerowej. Ta trasa była zatem dla mnie zupełną nowością. Wiedziałem, że w Dzikowie jest jezioro i tam chciałem zrobić jeden z przystanków. Nieco zdziwiłem się, gdy odkryłem, że od wschodu dostępny jest tylko niewielki fragment linii brzegowej (było tam dla mnie zbyt tłoczno), a od północy nie ma żadnego. Nie wiem jak od południa i zachodu, ale tutaj, teren jest ogrodzony i stoją albo domy, albo otoczone lasem kempingi przywodzące na myśl kultowy Camp Crystal Lake z niemniej kultowego "Piątku trzynastego". Kemping w Dzikowie wyglądał na opuszczony. Wprawdzie byłem tam tydzień przed sezonem, ale chyba już powinno coś się dziać - jakieś przygotowania, porządki... Nieważne. Ważne jest to, że jeziorem się nie nacieszyłem, a zatem nie zatrzymawszy się, kontynuowałem marsz. Po drodze mijałem też staw, ale był tak zarośnięty, że też nie dało się przy nim odpocząć.
Na załączonej mapce tego nie widać, ale tuż za stawem rozciąga się całkiem spora pustynia, która niegdyś była lasem. Musiała minąć chwila, abym ogarnął gdzie jestem i którędy mam iść i na początku wybrałem złą drogę, ale - jak to mówią - nie ma tego złego... Dzięki temu trafiłem w naprawdę magiczne miejsce.

Gra światła i cienia oraz dziwna martwota tego miejsca zrobiły klimat. W pewnym momencie, w odległości nie więcej jak 20-30 metrów ode mnie, usłyszałem szelest, a gdy spojrzałem w tamtym kierunki, jedyne co zobaczyłem to biały i szybko znikający zadek sarenki. Niestety, nie zdążyłem zrobić zdjęcia, ale kolejna okazja miała przyjść szybciej niż wówczas sądziłem.
Jakiś kilometr dalej drogę przecięły mi dwie młode przedstawicielki rodziny jeleniowatych. Najpierw było zaskoczenia, a potem ciche "k***a", gdy zorientowałem się, że do aparatu mam dokręcony mały obiektyw. Nie było jednak czasu na zmianę. Podczas takich spotkań nigdy nie ma, bo zwyczajnie trwają - nad czym ubolewam - zbyt krótko.

Po kilkunastu minutach i kluczeniu bocznymi ścieżkami, wreszcie wyszedłem na główny szlak. Od jeziora w Dzikowie nie widziałem ani jednego człowieka i przez kolejne dwa kilometry ten stan rzeczy miał się nie zmienić. Później minął mnie jeden młody rowerzysta i aż do wsi Smolnik, znów miałem być sam. Mi to jednak nie przeszkadza, a wręcz jest dużym plusem tych moich włóczęg. Gdy chcę być wśród ludzi wybieram raczej centrum miasta, a nie leśne tereny podtoruńskich wsi. Gdy idę/jadę do lasu, to między innymi po to, aby być sam na sam z przyrodą.

Trzymając się głównego szlaku wreszcie dotarłem do najważniejszego punktu włóczęgi. To miejsce chciałem zobaczyć, gdy tylko wygrzebałem je na mapach wikimapii. Przy głównym leśnym szlaku, bardzo blisko wsi Smolnik, od około sześciu stuleci okolicę obserwuje majestatyczny dąb, będący pomnikiem przyrody. Piękne, rozłożyste drzewo robi wrażenie. I w sumie całe szczęście, bo trasę wytyczyłem głównie z myślą o tym dębie. Ale naprawdę warto go zobaczyć na żywo.

Ostatni odcinek trasy wiodący przez wieś Smolnik do Kopanina pokonałem bez żadnych przystanków, bo i nie było powodu, aby się zatrzymywać. Po wyjściu z lasu wszedłem na drogę asfaltową, to była chyba główna ulica Smolnika. Po jednej stronie ciągnęły się domy jednorodzinne, po drugiej las, w którym akurat trwała wycinka (całkiem sporo ich ostatnimi czasy). Potem znów odbiłem w las, przeciąłem strugę Jordan i po kilkuset metrach znalazłem się w centrum Kopanina, gdzie swoją pętlę na autobus linii 23 (jeździ średnio co 40 min). Do odjazdu miałem jeszcze niespełna pół godziny, więc rozejrzałem się po okolicy. Nieopodal przystanku znajduje się grota z figurą Matki Bożej, a naprzeciwko stoi budynek (chyba dawna stodoła) z roku 1902. Natomiast bardziej na zachód, na niewielkim wzgórzu znajdziecie pozostałości cmentarza ewangelickiego. Niestety, teren nekropolii był mocno zarośnięty, więc szybko zrezygnowałem z eksploracji i wróciłem na przystanek.
 
Całkowita długość trasy, według poniższej mapki, to 8,39 km. Ja zrobiłem jeszcze raz tyle, bo po pierwsze zacząłem od Silna, po którym też trochę pochodziłem, a po drugie w jednym miejscu nieco się zakręciłem. Ale niespełna 8,5 km, to całkiem przyzwoity dystans, który da radę pokonać każdy dysponujący sprawnym zestawem kończyn dolnych.
 
Polecam i zachęcam do wędrówek.

Komentarze

Popularne posty